ŚWIAT DAGMARY WIECZKO
Dzieci
to takie twory, które tylko dla obcych wyglądają, jak zwykłe
dzieci.
Kiedy
przyjrzysz się im bliżej, okazują się bestiami,
schowanymi
w ludzkiej powłoce…Nie
karmiłabym was banałami.
Wiem
o tym. Byłam dzieckiem…
Dzisiaj
moje wspomnienia rozpędziły się i zatrzymały się w czasie.
Nieoczekiwanie
znalazłam się w przedszkolnej sali.
Kuchnia
serwowała
jedną z bardziej niejadalnych przeze mnie zup.
Talerz
stał przede mną na blacie stolika, a ja rozmyślałam…
Nie
zgadniecie, o czym!
Jak
zyskać i nie stracić. Gdybym wtedy potrafiła pisać, powstałby z
pewnością podręcznik dla biznesmenów. Tymczasem z twarzą
pokerzysty, taką bez skazy zakłamania,
wpatrywałam się w profile pozostałych graczy, zgromadzonych
przy tym stole – starych kompanów z przedszkola.
Ich
buzie były jak przeczytana książka. Bez
czytania - wszystko
zdradzały,
a przede wszystkim mówiły o apetycie na zupę.
Smród
dania
niebezpiecznie podążał w stronę mojego powonienia.
Nos
szybko
stał
się moim przekleństwem. Jeszcze chwila, a zwymiotuję!
Wszystko
przez te
dwie
przepięknie skrojone
dziurki
w nosie, które
powstały za
sprawą stwórcy i genów – czyli, że niby po rodzicach je
dostałam.
Kłopotliwy
spadek na
wypadek śmierdzącej zupy owocowej i mlecznej. .
-
Moja
ulubiona zupa!- Wrzeszczałam,
wbrew
sobie.
Sama
nie wiem, co mnie wtedy opętało, ale czułam, że to mój czas.
Powinnam
być aktorką! Obojętne
mi było spojrzenie kucharki,
która
patrzyła
na mnie z
ukosa, tak wiecie, jak na rasową idiotkę. Widocznie
pamiętała moje fochy z zeszłego tygodnia. Kaśka,
moja przyjaciółka z czasów pieluch, też
nie była lepsza. Patrzyła na mnie identycznie, jak ta krągła
kucharka, której
twarz
była
uderzająco podobna do buzi bobasów z budyniowych opakowań.
-
Nigdy, nigdy nie lubiłaś owocowej- Syknęła.
Pamiętała. Cóż za spostrzegawczość.
W
gruncie rzeczy, to
z
grzeczności nie powinna nadmieniać o tym fakcie.
Dopiero
teraz usłyszała mlaskanie i ciamkanie nad talerzem zupy… Kurna,
chyba robiła to zbyt głośno. Jak się nie opanuje, to plan spali
na panewce…
Czas
mijał, a efekty nadal mierne. Jeszcze chwila, a rzuci
pawiem. Smród
zdawał się nie do wytrzymania… Kto wymyślił zupę owocową ???
-
Mhm… - Zainicjowała. Zadziałało. Czarne spojrzenie kolegi Kamila
ponownie
utopiło się w jej talerzu. Była pewna, że złapał
przynętę...Oczy
miał większe od piłeczek od pinponga.
W
dodatku ślinił
się niczym amstaf stróża z przedszkola. Dobrze, że nie szczekał.
-
Nie
jesz – Zaskomlał… Nareszcie!
Potarłaby ręką o rękę i naplułaby tam
niczym
Gustlik z Czterech Pancernych, ale w jednej trzymała łyżkę, tak
tuż
przy
ustach,
a
w drugiej talerz.
-
Jem
– Odparła na zimno, bo nie zdążyła ust oparzyć.
-
Liczyłem … - W rachunkach był najsłabszy z
całej grupy ...
-
I się przeliczyłeś.-
Przerwała.
Tuż po tym zaimprowizowała
głosem
ojca:
-
„Licz na siebie bracie”!- Jak
teraz przegra, to zwymiotuje… Jeszcze trochę wytrzyma…
I
stał
się wtedy cud… Nie było wina, bo dzieciom to podobno nie wolno,
tylko szybko.
Tak
więc owy cud przyjmował wymiar spełnienia. Dłoń Kamila po długim
niebycie, wysunęła się z kieszeni spodni i na stolik trafił
kapsel z napisem po wewnętrznej stronie:
„Tylko
Ty”
-
Żartujesz sobie. Nie jestem na sprzedaż. -
Syknęła przez zęby. Kaśka wyciągała już swoje tłuściutkie w
dłonie w kierunku kapselka. NIE – DO – CZE – KA -NIE- syknął
jej mózg. Ona w przeciwieństwie do narządu, którego nie odczuwała
zbyt dotkliwie, nawet Kasię lubiła, ale transakcja mogła
przepaść...
-
Dwie łyżki i ani kropli więcej!- Odparowała,
widząc nadciągającą z uśmiechem rywalkę. Nosz ukrzywdzi małpę,
jak nie przestanie się wdzięczyć do tego kolegi
z
oczkami jak drogi węgiel.
-
Przestań udawać!!! -
Zapiszczała prześliczna szatynka. Kaśka miała warkocze, których
zazdrościły jej wszystkie dziewczynki, ona też… Brakowało
jej tego
polotu w biznesie, z którym ona się chyba nawet urodziła. Niech
już ma te swoje warkocze i śliczne niebieskie oczyska, a ona
kapselek…
Nie
będzie jej biła, bo do gangu przecież nie należała.
Najważniejszy
w życiu jest profesjonalizm, zawsze jej matka to powtarzała, a
przez ostatnie sześć lat, nawet częściej niż powinna. Matki są
takie różne, a jej wybitnie stawiała na profesjonalizm...
-
Nie
lubisz owocowej, a Pan Bóg kazał się dzielić!- Przypomniało
się jej o Panu Bogu, przy stole suto zastawionym zupą śmierdzącą
–
pomyślała,
patrząc na przyjaciółkę z wyrzutem.
-
No, na co czekasz ? -
Zapytała cicho, tak trochę jak ta żebraczka przy markecie z tym
żywym dzieckiem, bardziej opalonym od pozostałych.
-
Podziel się z głodną
przyjaciółką!-
Była
środa, a Kaśka
nadal pamiętała niedzielne kazanie. Zawsze
wiedziała, że miała najlepszą pamięć z nich wszystkich.
Nie
miała ochoty się z nikim, niczym dzielić! Nie
tak za nic. Wszystko ma swoją cenę.
Od
kiedy, to Kaśka
decydowała,
na co ona ma ochotę????
Za
presję powinni karać zesłaniem. Wtedy to dopiero miałaby pole do
popisu!
-
Przyjaźń, przyjaźnią Kasiu,
ale uwielbiam owocową i nie mam zamiaru sobie jej odmawiać. Nie
dzisiaj-
-
Ale jemu ...- Zaskrzypiała ponownie.
-
Kamilowi- Rzuciła w jego stronę, spojrzenie pełne ciepła.
-
Przestań, bo pomyślę, że nie jesteś moją przyjaciółką!!-
-
Jak nie jestem, jak ciągle nią jestem- Naprawdę
starała się nie myśleć o tym smrodzie, ale jak za moment nie
pozbędzie się tej zupy to zwymiotuje.
W
chwili, gdy miała już zwątpić w miłosierdzie Kasi – tak ją
nazwała Miłosierna Katarzyna, ale tylko w myślach, zobaczyła
błyszczący w świetle południa breloczek.
-
Sądzisz, że jestem przekupna?-
-
Jestem głodna. Dajesz, czy nie?-
-
Zgadza się, jestem przekupna. Trzy
łyżki i
ani jednej więcej -
Przelewa
zawartość do talerza przyjaciółki, którą
Kaśka
zajadała
teraz ze
smakiem, zapominając o breloczku. Przesunęła
breloczek
w
swoją stronę. Był jej.
Tańczące
na nim misiaki
obijały
o siebie
swoje posrebrzane brzuchy. Nagle
wypadły z jej dłoni. Wszystko przez Grzesia. Patrzy się i patrzy
tym tępym wzrokiem. Nie na misie. On cały czas wlepia zielone
spojrzenie w jej talerz. Jakby mógł to by wskoczył do niego i
jednym haustem wypił całą zawartość. Piegus wyjątkowo lubił
jeść, a zupa owocowa należała do jego przysmaków. Jak to dobrze,
że nie ma w grupie więcej takich indywidualności, jaką stanowiła
ona- Dagmara Wieczko. Z całą pewnością nie ubiłaby takiego
interesu. Patrzy… Matko – teraz przypomina jej wygłodniałego
psa. Z największą przyjemnością podrapałaby go za uchem. Grzebie
w kieszeni. Nareszcie. Ma dość tego nieprzyjemnego zapachu zupy.
No, tego to się nie spodziewała, a intuicję od zawsze miała
nietęgą … Grzesiu – ty naprawdę musisz być głodny, pomyślała
nakrywając dłonią pierścionek z Pszczółką Mają. Kaśka, aż
podskoczyła. Sama teraz nie wiedziała, czy zazdrosna jest o
Grzesia, czy o Pszczółkę Maję...
-
Oj Grzesiu, wygląda na to, że jesteś bardzo głodny?-
-
Oj tam
– Machnął lekceważąco ręką. Nigdy nie był najlepszym
aktorem.
-
I
tak miałem Ci go dać- Odrzekł
ze
skruchą w głosie.
-
Matko, Grzesiu prawie jak zaręczynowy- Wykrzyknęła,
odlewając mu pozostałość zupy.
Jeszcze
niedawno marzyła o karierze zakonnicy… Patrząc na ten
pierścionek, to już sama nie wie… Zostanie przy tej
biznesmence...
moje dzieciństwo /a dokładnie czas spędzany w przedszkolu/ to była wojna z mlekiem... białe, wstrętne, gorące paskudztwo, które wmuszała w nas baba w długiej szarej kiecce i szarej mycce...
OdpowiedzUsuń/byłem dzieckiem "prywaciarza", a takim wtedy państwowe przedszkole nie przysługiwało, więc zapisał mnie do urszulanek/...
wszystko było fajnie do 12-tej, bo potem było zbiorowe recytowanie jakichś idiotyzmów, zwane pacierzem... tu jeszcze jakoś dawało radę, byle się uplasować jak najdalej od tej baby i zająć jakaś wygodną pozycję, inną od klasycznej klęcznej... wtedy odkryłem uroki siadu japońskiego seiza, łatwo się było schować przed czujnym wzrokiem baby...
potem było jedzonko i tu trzeba było się zmierzyć z tym fuckin' mlekiem... opracowałem sporo strategii, np. symulka bólu brzucha, bo wtedy baba dawała herbatę... to wszystko jednak trzeba było tak robić, by nie zauważono żadnych regularności... mój ulubiony patent to było podsunąć kubek z tym syfem pod łokieć sąsiadowi... syf się rozlewał po stole i to nie ja musiałem sprzątać, tylko właściciel łokcia... dolewki nie było, bo ilość tego obrzydlistwa była ograniczona...
do tej pory kocham siebie za tą perfidię...
p.jzns :)...
Hahaha 😅🤣😂
UsuńNigdy nie przepadałam za mlekiem . Lekarz uwalił sobie w głowie że z racji antybiotyków, które przyjmowałam, powinnam go pić hektolitrami.
Po latach okazało się że byłam żołądkowcem.
W tamtym czasie, jak to dziecko wylewałam wszystko pod stół
Po czym głupa paliłam, że to moje
Urszulanki???
Zdaje się,że to Twoja trauma z najwcześniejszego dzieciństwa 🤣😂🤣
no właśnie nie wiem... bo jak laska ma na imię Ula, to w sumie już jesteśmy w połowie drogi do tego, o co chodzi :)...
UsuńHahaha 😅
UsuńAh te Urszulanki 🤩
tak dokładnie, to była jedna taka Ula... i właśnie taki (proroczy) tekst jak powyżej usłyszała gdy powiedziała, że jest Ulą...
Usuńtak w ogóle, to bardzo lubię imię "Ula", nieraz je nadaję bohaterkom swoich postów literackich na blogu... bo KRÓTKIE! :)... i z mlekiem wcale mi się nie kojarzy, tamtą traumę już przepracowałem... ale nadal jeśli mleko, to tylko kokosowe lub sojowe...
Ula kojarzy mi się zasadniczo z pszczołami...
UsuńKocham miód
A ty nadal Ule😍
z tą Ulą to była przy okazji ciekawa sytuacja...
Usuńbyło tak: jezioro, las, ognisko, piwo, zioło i pitolenie na gitarce... repertuar typu KSU i Dr.Hackenbush... w pewnym momencie ktoś zaintonował popularną piosenkę o misiu, co to go pszczoła tego tam w tego tam... akcja rozwija się dalej, wściekły miś artykułuje groźbę karalną /cytuję/: "rozpierdolę wszystkie ule!"...
na co Ula mówi do mnie: "czy musisz tak dziwnie patrzeć na mnie, gdy to śpiewasz?"...
A widzisz 🤣 skojarzenia mamy identyczne
UsuńNie wzięłam pod uwagę totalnej rozpierduchy z ulami i Ulą😘😍
Podziwiam pomysłowość i przebiegłość godne cwanej nastolatki.Byłam też potworem, ale jak powiedziałam że nie jem to nie jadałam i nie było ludzkiej przedszkolnej ani babcinej siły żeby wetknąć mi choć okruszek. Ponoć moje niejedzenie spędzało sen z powiek przedszkolanek. Ale szybko zrozumiały, że jak spróbują mi wcisnąć jedną łyżkę znienawidzonej zupy mlecznej to oddam im trzy talerze:)
OdpowiedzUsuńNa całe szczęście Jaga wszystko zmieniło się na korzyść. Dziś nikt maluchom nie wciska jedzenia
UsuńAsertywność górą
Twarda sztuka z Ciebie
Jaga
Podziwiam Twój charakter
Na tamte czasy trzeba było mieć kręgosłup, aby utrzymać własne NIE
A ty myślisz, że Jaga to zdrobnienie od Jagusi? Rozczaruję Cię - mój własny ojciec mówił do mnie "Baba Jaga"
UsuńMusiał Cię bardzo kochać😅🤣😂
UsuńBabo😋
Kurde, znowu mi u Ciebie z komentarzem nie wyszło... A przecież tylko DWA kieliszki wina mam na sumieniu...
OdpowiedzUsuńMoże jutro spróbuję jeszcze raz o mojej traumie na temat zupy cebulowej...
Uwielbiam zupę cebulową😍🤩🤩
UsuńWpadaj szybko, bo nie
mogę się doczekać
Dobrze że to na e owocowa😘
A chociaż z grzankami??
u nas często jest cebulowa, gdy zwali się gromada ludzi na jakieś słowiańskie pow-pow... tania, prosta, akurat jak znalazł na zbiorowe żywienie...
UsuńWłaśnie postanowiłam wrócić do starego przepisu...
UsuńMam rosół z wczoraj
Robię grzanki
Mnie ominęło przedszkole, na szczęście ;) Patrząc pod kątem tych zup, ale może w sumie trochę szkoda, jeśli chodzi o całą resztę. Moje dziewczyny jednak nie miały dylematu. Przedszkole ich dopadło ;)
OdpowiedzUsuńPrzedszkole
Usuńwspominam
jako rewelacyjną przygodę
Zupy to taki hardcorowy element w etapie przygotowania do życia
To jakieś przedszkole z koszmarów sennych. Zwłaszcza wychowankowie. U nas obiady serwowała pani Gienia. Była pokaźnych rozmiarów, nosiła biały kitel, ortopedyczne buty i siatkę na głowie. O dziwo, jak na czasy PRL-u, lubiła dzieci. Zawsze wołała "Komu, komu, bo idę do domu!" Tak właśnie zgadaliśmy się z Tomkiem, że chodziliśmy do tego samego przedszkola w tym samym czasie. Zawołałam kiedyś "komu, komu?" A Tomasz: "bo idę do domu!" Zaraz szok i wspominki. Lubię wszystko, co związane z mlekiem. Zupę owocową niekoniecznie, w porywach do bleeeh.
OdpowiedzUsuńNie Olitario, to było podprogowe przygotowanie do roli AGENTA
OdpowiedzUsuńDLATEGO każde z tych dzieciaków jest niepowtarzalnym agentem w życiu dorosłym
Gdy młody poszedł do przedszkoli obowiązywał już nakaz wymuszania
apetytu
Smrodu zupy mlecznej i owocowej nie akceptuje do dzisiaj.
Podrażnia mój refluks
Romantyczny początek odnotowaliście.
Oglądałaś może ten odcinek z psem Pluto, gdy z ukochaną jedzą jednej długości makaron????🙈🙈🙈
Gdy młody poszedł to już "obowiązywał nakaz wymuszania apetytu", czy tam miało być "zakaz"?
UsuńCzas w którym Młody wyruszył do przedszkola wiązał się z totalną wolnością smaku.
UsuńMój syn próbował zup, nie wszystkie kończył
Zostawiał i przechodził do kolejnego dania👦
Swoją drogą cenna uwaga Olitario
Dziękuję za spostrzegawczość😘😍
A ja nie chodziłam do przedszkola, bo mama zajmowała się domem aż do mojego pójścia do szkoły. I tu jest pies pogrzebany z tą cebulową zupą... Mamusia ugotowała zupę i poszła do pracy . Tatuś przyszedł z, i ją "doprawił" solą (bez próbowania). Następnie zupa ta została wmuszona, wlana, wtorturowana w moje 8-letnie wówczas ciałko. Efektem było oddanie całego tygodnia... W ruch poszedł kabel od żelazka. Ale nie doszedł, bo na tatusia rzuciła się z pazurami moja BigZus, która była już nastolatką... Tatuś był w takim szoku, że wybył z domu na dwa dni...
OdpowiedzUsuńEch, byli czasy.
Zupy cebulowej nie lubię do dziś, choćby nie wiem jak była "po francusku" przygotowana...
Z przedszkolnych urazów żywieniowych nie wyrósł mój młodszy (aktualnie lat 35), który placki ziemniaczane omija szerokim łukiem.
Żadna inteligentna strategia w tamtej grupie nie wchodziła w grę. Mieli panią, która za najdrobniejsze odstępstwo od jej reguł, stawiała do kąta, zakładając delikwentowi (dla wstydu) pampersa... Miał wybór: nie zjeść, (nie wolno było rozmawiać przy jedzeniu), i stać się pośmiewiskiem, czy oddać placki ziemniaczane, w stanie płynnym, na buty pani. Wybrał to drugie. Obeszło się bez kary, bo pani tak zaczęła wrzeszczeć, że przyszła inna pani, która zajęła się dzieckiem moim.
P.S. A wiesz, że Dagmara to imię norweskie i znaczy jutrzenka ?
To moja bohaterka , ta Dagmara. Pięknie mi wyszło
Usuńz tą jutrzenką
Dziękuję Maradag
Z tą zupą cebulową to strasznie nieprzyjemna historia,ale placki ziemniaczane i ten pampers przebił wszystko.
Trudno się dziwić,że nie przepada za plackami
Ja za mleczną w równym wymiarze
zupa cytrynowa - największe paskudztwo jakie w życiu trafiłem i nie umiem się wyzwolić z tego wspomnienia. to był taki krupnik z sokiem cytrynowym i kawałkami cytryn w kostkę pokrojonych.
OdpowiedzUsuńżywa siła nie dawała rady tego zjeść. mi się udało, ale chwilę później napełniłem talerz nawet z górką. nie miałem siły przebicia - nikomu nie udało się tego wcisnąć. nawet karaluchy czekały po drugiej stronie ulicy, aż ktoś zdezynfekuje kuchnię.
Masz po prostu nadkwasotę i ta cytryna przelała czarę rozpaczy
UsuńAle krupnik z cytryną nie brzmi specjalnie smacznie...
to była jakaś zamierzchła historia. wczesne średniowiecze, albo plejstocen. do dziś nie lubię cytryny
UsuńJesteś po prostu
UsuńSłodko gorzki
Oko
może odrobinę pikantny? proszę...
UsuńPikantny to jest Hindus 😎😄 oni to lubią te przyprawy 😅
Usuńi łóżka z gwoździ.
UsuńTo będzie fakir na ostro 😄😂🤣
Usuńperforowany. jak skasowany bilet.
Usuńperforowany. jak skasowany bilet.
UsuńCo to jest w ogóle zupa owocowa? Jedyne co mi przychodzi do głowy to kompot owocowy z makaronem - coś takiego jada się na kolację wigilijną. W innej postaci to dla mnie nie do przetrawienia. Mnie na szczęście ominęło przedszkole :)
OdpowiedzUsuńGorzka dla mnie kompot przy tej zupie to rarytas
UsuńNa Wigilię uwielbiam rybną i czerwony barszcz
Przedszkole to całkiem miła sprawa takie pierwsze skakanie ze spadochronu bez spadochronu
Nie chodziłam do przedszkola więc nie dane było poznać tamtejszą kuchnię. Chyba powinnam uważać się za szczęściarę:-)
OdpowiedzUsuńMiło mi, że wygrałam konkurs, bardzo się cieszę i dziękuję ale... Albo jestem ślepa albo nie wiem jak albo nie umiem przesłać Ci moich namiarów:-(
Bardzo się cieszę że się odezwałaś
UsuńOto mój e mail
jjacolik4@gmail.com
Czekam kochana bo pierwsze miejsce zobowiązuje do fanfar
Liczę gorąco, że spodoba Ci się książka i bardzo dziękuję za udział w zabawie
Co do przedszkola to na dzień dzisiejszy bawią mnie wspomnienia z czasów
gdy człowiek nie był gotowy ani też nie miał pojęcia o większych traumach...