MÓJ KLUCZ DO ŻYCIA...

To nie to, że się chwalę. Tak mi się jakos nasunęło, jak przeczytałam własnoręcznie napisany poprzedni post. Od z góry dziesięciu lat cierpię na powolny efekt zwyrodnienia kości. Brzydko to brzmi, ale dopada większości ssaków ustawiających się w życiu w pozycji pionowej... Jednych wcześniej innych później, ale dopada. Mnie docisnęło w Londynie. Gdy zorientowałam się kilkanaście lat temu, że nie potrafię schwycić dłoni z tyłu pleców to się przeraziłam i ten ból który rodził się w nadgarstkach, kolanach, ich sztywność, a przede wszystkim w kręgosłupie. Terapię zaczynałam testować na sobie samej. Na wstępie poprosiłam mojego drobnego dwunastoletniego syna, aby mi deptał po plecach. Później zaczęła się przygoda z bieganiem, bo rower był w moim życiu od urodzenia. Po przebiegnięciu z moim synem kilometra plułam płucami i szukałam po krzakach ich odnóg. To mamy z górą osiem lat. Owszem odnotowałam przerwy. Dlaczego o tym piszę ??? Farmakologia walczy ...