MÓJ PRYWATNY ĆPUN
Dzień, jak każdy inny. Uciekł ponownie we własne życie od kieratu rodzinnego, od Agaty, jej matki i rodziny. Lato tłamsiło upałem i południowym słońcem. Nie chciało mu się nawet oczu otwierać. Od miesiąca pracował ze ściągniętą ze swojej wsi brygadą kozaków. Świetnie się rozumieli. Po pracy spędzali czas na alkoholowych posiadówkach. Czarny przywiózł kokainę. Była kosmicznie droga. Nie potrafił sobie odmówić. Patrzył na przepocony w słońcu świat i zastanawiał się, czy chłopcy poradzą sobie bez niego. Nie ma opcji. Zostaje w domu. W lodówce stała zmrożona butelka z białą wódką. Ponownie spojrzał na zegarek. Czas zaiwaniał, jak opętany…To przecież nie możliwe, aby zbliżała się godzina szesnasta. Czas przeciekał mu przez palce. Dawno utracił nad nim kontrolę/ - A na obiad mistrz serwuje tego dnia co? - Cisza popołudnia nawet nie śmiała się z jego zaimprowizowanego żartu. Nie był zabawny??? W dupie miał, czy jest, czy nie?? Cisza powinna ze strachu przed nim samym śmiać się