NA ZAWSZE DO WIDZENIA
#
Za
życia Marcina egzystowaliśmy wspólnie niczym Thelma i Louis. Tak też o sobie
mówiliśmy w szczytowym punkcie rozbawienia, albo w momentach, kiedy musieliśmy
się rozstać. To było najtrudniejsze w naszym wspólnym :” Być Razem”, chyba
nawet dla mnie bardziej, niż dla Marcina, który pracował z bandom facetów, tak
szalonych, jak on sam. Jednak kiedy decydowaliśmy się na wspólne bycie
gdziekolwiek, zawsze był ogień. Razem wtedy podróżowaliśmy, odwiedzaliśmy pobliskie
restauracje, aby się spotkać z jego bandą kompanów. Pamiętam, że nawet mięsne i
warsztaty samochodowe nawiedzaliśmy w kupie, raczej rzadko w pojedynkę. W
chwilach kiedy, no dobra zazwyczaj to dotyczyło mojej osoby, jedno z nas
zmuszone było pozostać za granicą, to drugie, zawsze był nim Marcin, potrafiło
przemierzyć całe Niemcy, aby nie czuć samotności chociażby w takie w święta. Jechaliśmy
do siebie z jednego końca tego kraju na drugi, aby pobyć ze sobą chociaż te dwa
tygodnie. Nawaliłam. Z tym piętnem
musiałam żyć. Wracam pamięcią do tych dni, kiedy po długiej podróży zatłoczonym
busem wykładałam walizki, a on na mnie czekał na dole, następnie przynosił do
gorącej wanny jedzenie i obmywał mi plecy. Zawsze tak było, że gdy jedno
wpadało w dół drugie ciągnęło go ku górze. To mnie zabrakło siły, gdy on pozostał słaby. Spadał, jak kamień na dno
studni, a ja nie poleciałam za nim, nie zatrzymałam. To mi nie pozwala żyć tu i
teraz. Wraca do mnie, jak bumerang w najgorszych momentach.
Gdy
umiera ktoś tak bliski, to człowiek pada na kolana przed Bogiem z milionem pytań i błagań. Wcześniej powracał do mnie w
snach z przerażeniem wypisanym na twarzy. Nie potrafiłam usnąć po takim
spotkaniu. Klękałam w środku nocy i błagałam Boga o wybaczenie jemu i sobie. W
głowie nieustannie pojawiała się myśl, iż to ja pomagałam mu od zawsze. Kto
teraz to robi, gdy on jest tam, a ja tutaj ???
Jaką
drogę obrał tam, po drugiej stronie i dokąd doszedł ???
Odnotowywałam
próżnię w przestrzeni naszych ekscentrycznych kontaktów w mojej głowie. Nie
śnił mi się od dwóch miesięcy. Brak wiadomości mógł oznaczać jedynie dobrą
wiadomość. Marcin doznał wreszcie spokoju. Może nauczył akceptować się tą ciszę, bo tutaj na
ziemi żył w ogromnym zgiełku i po tym wszystkim pozostawił po sobie głuchą
ciszę …
Nie
mam pojęcia, jak to się stało, ale Święta Wielkiej Nocy, minęły mi bardzo
szybko.
Oprócz
incydentu z wyłączonym telewizorem, który już kolejnego dnia działał jakby
nigdy nic i przepalonych trzech żarówek nie odnotowałam niczego gorszego… Na
telefonie, który załączyłam we wtorek, odciskały głośno w eterze nieprzyjemną dla
ucha pipawą, nadchodzące stare życzenia. Paweł złośliwie, przesłał mi dwa
zające. Pisałam mu wcześniej, że akurat te futrzaki kojarzą mi się jedynie z
pasztetem zimową porą. Pamiętam znamienny widok z dzieciństwa. Cały czas mam go
przed oczami. W bloku obok mieszkało kilku myśliwych i każda zimowa pora
łączyła się z zającami, które wisiały głową w dół na sznurach, za oknem aż do
czasu Wigilii. Nie mam pojęcia, dlaczego zające są bohaterami Świat Wielkanocy,
przecież nawet jajek nie znoszą. Ponownie uśmiechnęłam się do nadesłanego przez
Pawła bohatera zamieszania.
O
poranku przemierzam las w totalnej ciszy spokoju. Robię to systematycznie już
od dwóch miesięcy, więc nawet oddech mi się nie urywa. Jest wtorek. Po powrocie
do domu, czuję dziwny niedosyt. Stoję pod prysznicem. Niby jest ciepło i bardzo
przyjemnie, ale sama nie wiem … Czegoś mi w tym komplecie przyjemności brakuje.
Delektuję się każdą spadającą kroplą ciepłej wody na moje ciało. Czekam, aż się
sparuje z atomami skóry, po czym spłynie powoli w dół. Chcę tylko tego ciepła. Wiosenne
powietrze potrafi na tyle aktywnie wychłodzić, że spotkanie z taką
przyjemnością, jak ciepło spływającej wody, w każdej kolejnej sekundzie wydaje
się niekończącą przyjemnością. Woda ściekając ze mnie zmywa zmęczenie,
powietrze i znój przebytych dwunastu kilometrów. Nadal nie potrafię
zidentyfikować czego, ale czegoś mi brakuje. Czuję się tak, jakby ręki mi
zabrakło. Nawet chwytam się za nie, aby się upewnić, iż obie są i mają się
dobrze. Z głośnika telefonu, który położyłam na parapecie, dobiegają brzmienia
Tashi Sultana „ JUNGLE”.
Ekscytuję
się gitarowym brzmieniem i zestawieniem muzycznym.
Przepiękna
symbioza dźwięków wprowadza w drganie przestrzeń pomieszczenia …
Brakuje
mi … Ten niedosyt zaczyna mnie boleć.
Czego
nie odczuwam, czego ja szukam do cholery ? Porządkuję myśli i marzenia i nadal
nie wiem, co się ze mną dzieje. Do tego wszystkiego dołączył się jakiś dziki
niepokój, którego wcale nie chcę. Szukam w głowie, chyba po raz tysięczny,
jakiś znaków, drogowskazów. Po kilku minutach nadal nic… Nie odnajduję tego,
czego szukam, bo nie mam pojęcia, co tak naprawdę tropię… Natrafiam na dziwną próżnię.
Nakładam
na siebie ostatnie warstwy i wtedy sięgam po telefon. Przeszukuję go raz i
drugi, jeszcze kolejny. Wiem, czego nie ma i nie potrafię tego odnaleźć. Mój
niepokój zwiększył swoje rozmiary do zmutowanego lęku. Przeglądam wszystkie
wiadomości, które do mnie napłynęły na mesengera, jest tego trochę… Nie ma nic…
Nie
ma tego : „ Puk … Puk ” . Hulający niepokój robi wiatr w mojej głowie. Myśli,
jak gałęzie składają się na dziwny proces zaniepokojenia nadchodzącą
katastrofą.
Miejsce
przyjemnej euforii zastępuje hulający niepokój …
Rozczarowanie
rozcina, jak tępe nożyce, materiał niepokoju, który zaczynam rozdzierać retorycznym
zapytaniami: Dlaczego go nie ma ? Tyle wyznań, marzeń i tak szybko … I już po wszystkim ??? Odpuścił
sobie ??? Popadł w niebyt, gdy ja tylko postanowiłam zniknąć na moment z
wirtualnej przestrzeni ?? Tak szybko ??
Ten
cholerny telefon zrobił się gorący, parzy ciszą. Decyduję się i wrzucam go na
dno szuflady. Powinnam zejść już na dół, ale cofam się. Sięgam po niego i
przeglądam, jak jakaś obłąkana. Chcę coś napisać, właściwie to nawet piszę.
Wymazuję tekst. Zdaje sobie sprawę, że w gruncie rzeczy, to nie mam pojęcia z
kim jest i czy ktoś jest w jego realnym życiu ?
Ta
kobieta z profilu, nadal tam jest. Z nosem przypominającym haczyk na zimowe
kapelusze, nadal jest… Zaczynam zachowywać
się gorzej niż nienormalnie. Ponownie cofam dłoń z klawiatury telefonu. Wbrew
zdrowemu rozsądkowi, budzi się we mnie drapieżna ciekawość. Od tych cholernych
zajęcy, nie dodał na profilu nic, zupełnie nic!!!!
Kurcze,
to do niego zupełnie nie podobne !!! Jak to, Paweł nie dodał żadnego postu od
tygodnia, to tak jakby Paweł odszedł z tego świata bez pożegnania.
Który
to już z kolei raz odrywam dłoń od klawiatury ???
Przestałam
liczyć. Głupia drżę, a przecież go nawet nie znam.
Staję
przed lustrem i znamiennie pukam się w czoło. Głupia ja. Odżywa z miłością
swojego życia, a ja szaleją, jak uciekinierka z wariatkowa na gigancie!
Od
stanu osaczającej mnie schizofrenii, odrywają mnie głosy. Tym razem nie
dochodzą z wnętrza mojej głowy, a raczej z parterowej części domu, która budzi
się do życia, zwyczajowo przyjętą grzecznościową formułką pielęgniarki :
Morgen! –
Rozpoznaję
głos tęgiej, młodej brunetki. Nawet ją lubię. Powinnam już zejść, przygotować
jakieś magiczne śniadanie, które zaczaruje kubki smakowe leżącej i nadal
żyjącej Rity …
Nerwowo
kontroluję czas, aby stwierdzić, iż nie pozostało mi go wiele w zapasie.
Rita
i owszem, nawet nie zauważy mojego spóźnienia. Jej osoba nie odgrywała
znaczącej roli w rytuale codzienności. Rozchodziło się wyłącznie o mnie samą. Każde
spóźnienie skraca znacznie mój i tak już napięty dzienny grafik. Nie mogę sobie
na to pozwolić, bo potrzebuję siły. Do czternastej muszę wytrzymać. Po tym
czasie, wiem że padnę. Wrócę do sił wieczorem. Zmagam się systematycznie z
własną materią cielesnego nieprzystosowania i odnotowałam nawet niewielki
progres. Przydarzył mi się szpagat, taki niewielki, ale wyczynowy. Dzisiaj
nawet to mnie nie potrafiło uradować. Paweł… Niepokoiła mnie ta cisza.
Poganiam
się w myślach do działania po raz kolejny. Pilnuję się. W moim planie wszystko
powinno zgrywać, jak w szwajcarskim zegarku. Kładąc telefon obok nocnej lampki
na stoliku biję się nadal z myślami… Wieczorem wszystko do mnie powraca. Leżę
już w łóżku z książką. Próbuję się bezskutecznie skupić na jej treści.
Zamknęłam ją, gdy zdałam sobie sprawę, że czytam i nadal gówno wiem…
Telefon
korci mnie, jak jasna cholera. Jestem zła. Właściwie to nawet nie pamiętam, jak
to się stało, że pozwoliłam temu idiocie zalogować się w moje życie?
Głupi
mobbing, którym zniewalam
moje myśli, nie pozwala mi oderwać się od telefonu.
Kasuję kolejną wiadomość, która prawie
przesyłam do Pawła.
Intuicja
jest nader skomplikowanym urządzeniem zainstalowanym w centrum dowodzenia jaźni kobiecego bytu. Nadal nie mam pojęcia o
jej obsłudze. Moje myśli są teraz głośne i chaotyczne, tak namolne i dźwięczne,
że czuję nadciągającą migrenę. Sięgam po tabletkę. Mam pod ręką cały pakiet. „
Puk … Puk …”
Myślę
sobie, gdzie jesteś Paweł ? Po co się nad tym zastanawiam ?
Przecież
czułam się taka szczęśliwa w tym świecie, który budowałam sobie tak sukcesywnie
dzień, po dniu. Tak elegancko się w nim realizowałam …
Teraz
to jest już 1001 raz. Ostatecznie łamię program kobiety w chuj zdyscyplinowanej
i włamuję się na własnego Messenger. Palce nie nadążają za rozumem, gdy wystukuję
zwyczajowe :„ Puk … Puk … ”. Zamykam
oczy. Jest krótko po północy. W stopy uwiera mnie rant laptopa. Otwieram go.
Nie robiłam tego od znamiennej nocy, kiedy telewizor zaskoczył mnie ciemnością
ekranu, a trzy żarówki z hukiem odcięły mnie od jakiegokolwiek światła. Dopiero
teraz dociera do mnie najgorsze…
Tej
nocy również przepalił się mój laptop…
Spać,
powinnam spać. Przypominam sobie moje przerażenie, gdy po raz drugi zasłabłam
na łóżku. Nie chcę wracać do tego stanu. Muszę być silna. Siłą woli zamykam
oczy i …
Dość
szybko usypiam…
O
czwartej rano budzi mnie wiadomość od Pawła, wbrew samej sobie zalewa mnie
tsunami szczęścia. Jestem niezarejestrowaną wariatką, w dodatku nieuleczalną..
„
Witaj przepiękna kobieto. Przepraszam. Jestem nieczynny. Dopadł mnie wylew w
Wielką Sobotę. Leżę sobie w szpitalu pod zestawem rurek i myślę o Tobie.
Wydaje mi się, że szczególnie bliskie nam osoby zawsze są w jakiś sposób obecne w naszym życiu. Kiedy ich bardziej potrzebujemy, można czuć, że są tuż przy nas. A gdy z pewnymi sprawami się pogodzimy czy uporządkujemy pewne rzeczy, można odnieść wrażenie, że ich nie ma, acz po prostu może obserwują nas z dalszej odległości, wiedząc o unormowaniu naszego życia pod wybranymi względami.
OdpowiedzUsuńChyba coś w tym jest o czym piszesz, bo spokój jest znakiem spełnienia - tak mi się wydaje, ale trudno tutaj o jakąkolwiek pewność. Przeczytałam dzisiaj tekst, pod którym też podpisuję się obiema rękoma :
OdpowiedzUsuńTo nie jest tak, że oni umarli, a my żyjemy
to oni żyją a my ciągle na to czekamy
Ja też teraz chcę i właściwie nie wiem czego.
OdpowiedzUsuń"Thelma i Louise"... To jest film... I ta muzyka...
I przyjaźń taka w wymiarze do nieskończoności❤❤
OdpowiedzUsuńTo prawda. Smutny wpis ale też wartościowy. Pokrzepia ale i przygnębia.
OdpowiedzUsuńNie chcialam przygnębienia...
OdpowiedzUsuńAle i ono czasami swoje musi odciągnąć
Ciężko pogodzić się z takimi dramatami.
OdpowiedzUsuńAkceptacja jest jak oddech
OdpowiedzUsuńJak jej braknie
To człowiek schodzi niepogodzony
Oż... kurcze... Taki ładny/mądry komentarz napisałam... i zjechał mi zgrabiały palec nie tam gdzie trzeba i zmyły się słowa w nicość jakąś.
OdpowiedzUsuńWidocznie nie dane mi było...
Daje Ci szansę🤣🤣
UsuńNa proste konwenanse
Bardzo wewnętrzny wpis ale właściwie to nam siedzi w głowie bardzo często. Te myśli które nie dają o sobie zapomnieć
OdpowiedzUsuńKażdemu z osobna siedzi niedomówiona infrastruktura przyszłosci
UsuńPlany na rzeczywistość są najgorszym z wymysłow człowieka
Po nich już tylko smutek i brzydka rozpierducha
Przypomniałaś mi o pewnym znajomym z internetu. Nigdy nie poznaliśmy się na żywo ale sporo pisaliśmy. Pewnego dnia przestał się odzywać. Dopiero po jakiś czasie dowiedziałam się, że miał wypadek... Ludzie odchodzą tak niespodziewanie. Nie możemy się za to obwiniać. Możemy się strac być przy tych, którzy są z nami ale gdy ich zabraknie to zawsze będzie za mało... Trzymaj się Kochana, naprawdę w niczym nie zawiniłaś
OdpowiedzUsuńPozostaje raka dziwna próżnia...
OdpowiedzUsuńNajgorsze to te galopujące myśli. W kółko te same i te same... I miliardy scenariuszy... I odstawienie swojego życia na boczny tor. A to niedobre przecież, oj niedobre!
OdpowiedzUsuńZ myślami, jak z szeregowymi wcwojsku, trzeba przeczołgać i do dyscypliny doprowadzić
OdpowiedzUsuńPomyśl, jak to było jeszcze nie tak dawno, gdy komórek nie było, życie było łatwiejsze?
OdpowiedzUsuńPrzepraszam Gorzka, pierwsze skojarzenie, jak przeczytałam Twoj koment:
UsuńPantofelek, tez był jednokomórkowcem
Moj mozg czasami tak ma...
Tak , to nie było takie złe...
Wiesz , robię sobie czasami reset i odstawiam telefon na cały dzień
Życie bez informacji niesie w sobie oczyszczenie
Aż mi się przypomniało jak mój dziadek kilkanaście lat temu umarł -tez w Wielką Sobotę...
OdpowiedzUsuńŻycie pisze różne scenariusze ,ciężko mi się odnieść do zakończenia Twojego posta
Pozdrawiam
Bywa tak, że trzeba tak po prostu odczekać...
Usuń