IV R. NA ZAWSZE DO WIDZENIA
#
Z
euforią odnotowywałam w swoim życiu kolejny progres. Dni, w których budziłam
się tylko po to, aby nie zmoczyć łóżka, należały zdecydowanie do
przeszłości. Po raz pierwszy czułam, że
przekroczyłam przezroczystą granicę i znalazłam się w bezpiecznej przystani
spokoju. Moja depresja została daleko w tyle. Od kilku tygodni wstawałam o
czwartej nad ranem po to, aby żyć. Graniczna epoka śmierci została tak daleko
za mną, że czułam się bezpieczna i szczęśliwa. Zapominałam o bólu istnienia, w
miejsce, którego pojawił się ból dupy i
mięśni. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio rozkoszowałam się stanem
cierpienia. Musiało być to bardzo dawno i w tak odległej przeszłości, że przy największym
nawet wysiłku umysłowym, nie byłam w stanie powrócić pamięcią do ostatniej
radości z cierpienia. Tego ciemnego poranka, w półśnie przemierzałam przestrzeń
dzielącą mnie od toalety. Składały się na nią dwa krótkie korytarze. Gdy
człowieka dociśnie, to każda droga wydaje się na tyle długa, że w jej trakcie
przydarzyć się może wszystko.
Tkwiłam
w jakiejś dziwnej schizie przemyśleń. Właśnie w takich chwilach każda droga
wydaje się zbyt długa. Gdybym postawiła wiaderko przy łóżku, nie starczyłoby mi
czasu na filozofię. Podróż w którą ruszyła, wymuszała proces pracy umysłowej.
Nad czym zastanawia się kobieta, kiedy wstaje ???? Ona myśli, czy się obudziła,
czy śni nadal. Jeżeli śni, a sądzi, że się obudziła, to jak się obudzi i nie
będzie już śnić, a zdąży się w tym śnie wysikać za cały poranek, to jak się już
obudzi to nie będzie musiała odbywać tej hardcorowej eskapady do łazienki, bo
to co powinna zrobić, już zrobiła, a że do łóżka, to tylko dojdzie wymiana
pościeli… Problem polegał na tym, że ja Agata, nie miałam ochoty obudzić się,
jak tetryk w zasikanym łóżku i udawać, że to tylko ocean, a ja dobijam do
brzegu. Ostatecznie pływanie jest moją piętą achillesową, więc mogło się zawsze
przydarzyć utonięcie…
No
i się przeraziłam tym o czym myślała. W upewnieniu się, że całkiem realnie
stoję przed drzwiami toalety, miało mi pomóc uszczypnięcie się w tylną część
ciała. Czasami to działa. Zabolało. W tedy doznałam makabrycznego uczucia,
którego się nawet wstydzę. Mój tyłek, którego generalnie nie głaskam nie
przytulam, nawet nie pocieszam, okazał się w dotyku tak ponętny, że gdybym
tylko miała taką możliwość, to bym mu nie popuściła.
To
nie tak, że dupa, jak dupa, każdy ma ją przecież z tyłu. Moja wyszła właśnie z
ram wszelkiej normalności i miała szczęście, że nadal nie przodowała, bo
historia z podróżą do kibla nie zakończyłaby się happy endem…
Zapomniałam
po co przyszłam, a stałam już u drzwi.
Wbrew
logice i zdrowemu rozsądkowi uszczypnęłam się ponownie. Dochodziła czwarta nad
ranem. Krzyknęłam z bólu tak głośno, że zdaje się, iż kogut poczuł się
zagrożony konkurencją, ponieważ nie zapiał tego poranka. Dopiero, gdy byłam już
po wszystkim i położyłam się do łóżka, aby do piątej przeczytać kilka stron
mojej książki, naszło mnie na przemyślenia. Właściwie spowodowała to dziwna
duma. Minęły dwa miesiące mojego pobytu w tej dużej wiosce. Jakimś trafem Rita
nadal żyła, a ja z siebie zrobiłam cud. Odczuwałam przyjemną dumą, która
zaczynała przybierać formę pychy…
Zrobiłam
to wszystko dla siebie. Nie stało się tak, że zapomniałam o Marcinie. Zdałam
sobie sprawę, że nie zmienię biegu wypadków, mogę zmienić tylko siebie…
Leżałam
w łóżku, przekonana już w stu procentach, że po pierwsze to na pewno już nie
śpię i nic mi się nie wydaje, a po drugie, to zaczyna podobać mi się moje
życie.
Telefon
mnie nadal korcił… Z premedytacją
przesunęłam go w szufladzie do takiego miejsca, abym nie mogła po niego sięgnąć
z jakąś tam łatwością. Wbrew oczekiwaniom moje przyzwyczajenia ponownie wygrały
ze słabą wolą. Pomyślałam tylko, że nic na to nie poradzę i powoli przeszłam do
odczytywania wiadomości od mojego znajomego:
„
Witaj przepiękna kobieto. Przepraszam. Jestem nieczynny. Dopadł mnie wylew w
Wielką Sobotę. Leżę sobie w szpitalu pod zestawem rurek i myślę o Tobie.
Puk
… Puk…”
Spoglądałam
z bałaganem w głowie na zdjęcia przedstawiające zestaw rurek i łóżko szpitalne
na którym spoczywał Paweł. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz,
związany z serią przeżyć, których doznawałam w sobotnią noc, kiedy to trzasnęły
te trzy żarówki, telewizor zastrajkował, a mój laptop okazał się przepalonym
gratem.
„Zaszyli mi przełyk. Jem tylko pod
przewodnictwem kroplówek, w dodatku bez jakiegokolwiek smaku. ”
Pocieszający
wydawał mi się fakt, iż poczucie humoru wbrew temu wszystkiemu, co go dopadło,
ono go nie opuszczało. Włosy na rękach
stały mi, jak opętane, gdy czytałam jego żartobliwe sentencje… Wylew… Dla mnie
ten skład liter brzmiał, jak synonim wyroku. Wróciły do mnie zupełnie bezwiednie te
wszystkie historie, które miały miejsce na krótko przed śmiercią, albo też
dokonanym wyrokiem na Marcinie.
Pamiętam,
że przez cały rok, kiedy nie mieszkał już ze mną, błagałam go, aby wrócił do
dzieci i nie robił z siebie psa, aby stanął na nogi i ponownie powrócił do
postawy człowieka.
Na
wszystko było już za późno. Nie powinnam myśleć… Podłe wspomnienia podprogowo ponownie przyduszały do
gleby mój instynkt przetrwania …
Teraz, czy chcę tego, czy też nie, wraca
do mnie sen z nieznanym mężczyzną, z tym z którym tańczę na
dachu wieżowca breakdance. To dziwne, ale nadal czuję jego silny uchwyt rąk.
W
uszach odbija się jego męski głos. Jest niski i niebywale erotyczny :
„
Skocz ze mną na bungee, skocz”. Przypominam sobie, że byłam gotowa to zrobić.
Ja
Agata, ta asertywna, wredna i pyskata, uległam jakiemuś tam facetowi …
Nawet
teraz wydawało mi się to mało logiczne. W tym śnie, gdzieś z oddali, z
przestrzeni parkingu machał do mnie Adaś. Wtulona w męskie ramiona, słuchałam
jego historii. Nie pamiętam, czego konkretnie dotyczyła, ale ten facet miał
gdzieś w przestrzeni własnej prywatności córkę. Kurna, Agata – co ty robiłaś w
objęciach tego gościa ???
Ocknęłam
się ze wspomnienia… Czytałam czwarty raz przesłaną przez niego wiadomość, a
myśli w mojej głowie budowały jakąś kiepską filozofię, która żadną miarą nie
przylegała do realności. Dlaczego właśnie teraz przypomniał mi się Marcin.
Wtedy jeszcze żył. Dzwonił każdego dnia, przyrzekał, że będzie o siebie walczył
i błagał, żebym do niego wróciła.
W
tamtym czasie moja psychika była roztrzaskana, jak szyba w aucie po największej
kraksie.
Bez
niego nie potrafiłam żyć, z nim – z nim już się bałam. Kładłam się spać i …
Prosiłam
Boga o śmierć. Kolejnego dnia stało się coś dziwnego, nawet teraz, gdy to
wszystko wspominam, czuję ten lęk, który wtedy mnie osaczał. Wracałam rowerem z
dość długiej trasy. Od domu dzielił mnie chyba kilometr, gdy znalazłam się na
masce samochodu. Wyjechał nagle z parkingu, a moje nogi w instynkcie
samozachowawczym dyndały u góry.
Kierowca
wyglądał na bardziej przerażonego ode mnie. Pamiętam, że upierał się, aby
odwieść mnie do szpitala. Już wtedy wiedziałam, że prosić Boga to trzeba umieć.
Dzisiaj jeszcze tego nie potrafiłam. Nie pamiętam, czy cieszyłam się, że żyje.
Chyba nawet tego nie potrafiłam…
Kolejny
epizod dopadł mnie na miesiąc przed tym tragicznym zdarzeniem. Tego maja
wszystko kwitło, oprócz mojego zdrowia. Nie pamiętam, kiedy zmagałam się z
takim potężnym bólem ucha, następnie głuchotą. Do całości wkrótce dopisały się
problemy z wrzodami i żołądkiem. Do krwawienia to raczej się przyzwyczaiłam,
ale pieczenie stawało się w tym czasie zbyt męczące. Zaczęłam na gastrologu, a
skończyłam na laryngologu. Kończył się maj, a ja nadal nie słyszałam.
Ostatniego dnia maja pojawiła się moja myśl o Marcinie.
Chciałam
o nim zapomnieć i stać się jak niezapisana kartka.
Błagałam
Boga o zapomnienie. Piątego czerwca dostałam najtragiczniejszą wiadomość z
całego mojego życia…
Jego
nie było, a ja nie potrafiłam nawet dzisiaj nie wracać do naszych wspólnych
chwil…
Z
głośników dobiegał odgłos muzyki.VOL BEAT grzmiał jak opętany
Goodbay
Forever… Odrywał mnie od wspomnień … Rozciągałam się na macie, zapominając o
elastyczności….
„
Koronowirus zbiera żniwa. Lekarze mają mnie trochę w pompie. Leżę pod rurkami.
Cieszę się nawet, że na siku nie muszę wstawać. Urodzony leń ze mnie.
Podłączyli
mnie do cewnika. J .
Brakuje
mi tylko papierosa. Cholera Agatka, jak mi się chce palić to nie masz pojęcia.”
Gdy
czytałam tę jego wiadomość, to niczego bardziej nie zapragnęłam, jak tego, aby
usłyszeć jego głos… Nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło ?
Przecież
pisze, że ledwo żyje, że pod rurkami…
I
wtedy, wtedy po raz pierwszy od naszej znajomości oniemiałam.
Usłyszałam
go… Miał głos… Nie potrafiłam w to uwierzyć … Ja, ja Agata znałam ten głos ...
„
Przepraszam, że charczę … Jestem świeżo po zabiegu. Zszyli mi gardło i usunęli
rurki. Kolejnym razem postaram się lepiej wypaść”
nooooo cioootka! - zrobisz go niebawem, chyba, że to literacka fikcja i robisz go od poczęcia. tak, czy siusiak - gratuluję. ćwicz tak wytrwale i skutecznie, jak piszesz!
OdpowiedzUsuńI jedno i drugie Oko kocham robić, więc nie zaprzestanę, chyba że mi starość narozrabia
UsuńHmm ja szpagatu nie zrobię nigdy. Ale każdy ma swój własny "szpagat" :)
OdpowiedzUsuńDokładnie, każdy z nas próbuje osiągnąć coś co z gruntu wydaje się niewykonalne
UsuńDobry jest stan, kiedy juz nie potrzeba robic życiowych szpagatów... :)
OdpowiedzUsuńMyślisz o totalnym dowartościowaniu i spokoju, że masz już wszystko?
UsuńDobrze jest czerpać radość z tego co już mamy. To bardzo zdrowe podejście.
Czasami potrzebujemy mocno upaść, żeby potem odbić się od dna i stać się silniejszymi.
OdpowiedzUsuńPowodzenia ze szpagatem, obyś jeszcze w tym roku go zrobiła :) Ja też walczę ze szpagatem .
Dokładnie. Zbiegasz z góry z niesamowitą prędkością i wiesz, że masz jeszcze zapas sił. Wybijasz się w życie...
Usuń3MamKciki za twój szpagat. Budzę się jeszcze od czasu do czasu ze strasznymi bólami...
ja szpagata robię do tej pory odkąd się nauczyłam owej sztuki w podstawówce:) kwestia rozciągliwości i samozaparcia :D
OdpowiedzUsuńSzpagat mi wychodził, jak miałam 17, 18 lat. Dzisiaj niewiele mi brakuje. Zgubiłam tę elastyczność, ale się nie poddaję :)
OdpowiedzUsuńTrzyma kciuki za ten szpagat, ja Ty zrobisz to może i spróbuję wrócić do tych szpagatowych ćwiczeń :-)
OdpowiedzUsuńJestem blisko, co raz bliżej...
OdpowiedzUsuńŚni mi się często takie sikanie, ale z premedytacją nie idę do kibelka, tylko się męczę :-)
OdpowiedzUsuńHahaha
OdpowiedzUsuńMasakra z tymi snami
Zawsze, jak obudzisz się zsikana Gorzka, możesz sobie wmówic, że snisz
Jak ponownie się obudzisz będziesz już sucha🤣🤣🤣
Boże, cewnik... koszmar. Ale dobrze, że na czas trafił do szpitala. Ten szpagat to miał być taki powitalny, gdy już wyjdzie? Jedni kwiatami, inni chlebem i solą, jeszcze inni... szpagatem :D
OdpowiedzUsuńHahaha🤣🤣🤣 mam jeszcze w zanadrzu mostek ze stojąca ze zbijaniwm kieliszów w przeciwną stronę i bimber leje się po ciele3🥰🤣
OdpowiedzUsuń